Silny złoty kopie Polaków
Jak można się cieszyć, gdy polski eksport staje się mniej opłacalny? A można. Oczywiście w Polsce, bo gdzieżby indziej. Właśnie mamy do czynienia ze wzmocnieniem albo wzmacnianiem złotówki względem innych walut.
Złotówka osłabia euro i dolara, polskie władze są w siódmym niebie i tym optymizmem starają się zarazić rzesze Polaków. Jak to jednak w Polsce zwykle bywa, władza znów zdaje się funkcjonować w odizolowaniu od reszty społeczeństwa, bo spora część naszego nadwiślańskiego narodu z silnej złotówki się nie cieszy.
Wręcz szlocha Zenon z Białegostoku, który po kilkunastogodzinnej podróży z irlandzkiego Galway trafia do pierwszego lepszego kantoru. Tam dowiaduje się, że jego ciężko zarobione euro są warte mniej niż przed miesiącem. Szloch tym potężniejszy, że Zenon pracował dziennie po kilkanaście godzin, a dzisiaj wymiana tych kilku tysięcy euro na polskie złotówki oznacza dla niego parę tysięcy złotych mniej niż przed miesiącem.
Silnej złotówki nienawidzi Stanisław z Poznania, który uczynił sobie stałe źródło dochodów z eksportu smacznych wędlin do Niemiec. Dzisiaj Stanisław widzi, że z wędlin coraz mniej pieniążków spływa i Stanisław nie jest w stanie zrozumieć huraoptymizmu Donalda Tuska, który mówi, że to wspaniałe zjawisko. Silnej złotówki nie znosi też Józef ze Słubic, który na targowisku miejskim przyjmował euro w zamian za swoje towary. Towaru sprzedaje tyle samo, ale pieniędzy jakby, a nawet na pewno, znacznie mniej. Silna złotówka niestety kopie Polaków, kopie konkretnie i boleśnie, bo drobnych handlarzy na przygranicznych bazarach jest mnóstwo, bo eksporterów są tysiące, bo emigrantów zarobkowych Polska ma miliony. I gdy ta nasza nieszczęsna złotówka nie wykazuje objawów bezsensownego wzmacniania swojej pozycji, te miliony i setki tysiące ludzi są szczęśliwe, bo wiedzą, ile warta jest ich praca w przeliczeniu na złotego. Wiedzą na ile mogą sobie pozwolić, wiedzą jak zaplanować przyszłość, wiedzą, po co żyć. Polskie władze jednak, oniemiałe ze szczęścia, patrzą jak złoty szaleje (nadal nie wiedzieć, po co), chwalą się tym na prawo i lewo, ale co będzie, gdy eksporterzy przestaną zasilać ich kieszenie. Nie pomyliłem się, ci politycy, ci rządzący utrzymują się z naszych podatków, z podatków tych eksporterów, ciułaczy, emigrantów zarobkowych, którzy wizytując w Polsce zostawiają krocie w podatkach VAT, w podatkach od nieruchomości i we wszelkich innych, idiotycznych podatkach, których w Polsce nie brakuje. Nie wspomnę o tych zawsze „złych”, co ściągają do kraju używane auta. Fiskus nie chwali się, ile zyskuje na akcyzie, na opłatach za brak opłaty (mamy takie „kwiatki” w polskim prawie). Za chwilę cała ta machina szczęścia i politycznego poklepywania się po plecach gruchnie i nie wstanie. Dlaczego? A trzeba mówić. Silny złoty, znaczy wredny złoty. Zenon z Białegostoku pracujący w irlandzkim Galway zastanowi się 10 razy nad tym, czy wymieniać euro na złotówki, a może jednak zostać w Galway, a Białystok potraktować już jako wspomnienie? A może w ślad Zenona pójdą te miliony emigrantów? Bo skoro nad Wisłą „drogo” i mało przyjaźnie, to po co wracać? Może w najbliższej przyszłości Stanisław z Poznania uzna, że nie stać go już na rzetelność podatkową względem fiskusa i Stanisław odmówi mu posłuszeństwa, wykazując tylko część faktycznego dochodu? Może Józef ze Słubic rzuci swój bazarowy interes i pójdzie na „kuroniówkę”? Bo, po co „zajeżdżać” się, gdy praca nie przynosi efektów? Pewien kupiec powiedział mi kiedyś: Panie redaktorze, złotówka zawsze musi być 4 do 1. To znaczy cztery złote za jedno euro. Wtedy jest normalnie. Tych proporcji na razie nie można zachwiać, bo wszystko pier… na łeb”. Puenta może i dosadna, może i wulgarna, ale prawdziwa. Kim są wiec rządzący, którzy cieszą się, gdy polski eksport staje się mniej opłacalny, a zyskują ci, co importują…