Podsumowanie miesiąca: lipiec - sierpień 2009
Minął miesiąc. Już bez Michaela Jacksona i Waltera Cronkite'a. Choć od coraz bardziej tajemniczej śmierci Michaela Jacksona minął już ponad miesiąc, tragedia artysty ciągle przyciąga uwagę mediów. Krytycy muzyczni podkreślają, że przejdzie on do historii jako jeden z najwybitniejszych twórców muzyki rockowej, obok takich gigantów jak Elvis Presley oraz zespół The Beatles. Zwykli ludzie, którzy gromadzili się w wielu miastach, w tym w Polsce, wyrażali szok i smutek. Żegnali go jak członka swojej rodziny. Komentatorzy zwracali uwagę na burzliwe i pełne skandali życie osobiste idola.
„Michael był samotny jak dziecko. To ojciec przekształcił go w świra”. – napisał jeden z widzów do telewizji CNN. Wszyscy przypominają, że Jackson występował w dzieciństwie w zespole rodzinnym założonym przez ojca, który traktował go jako źródło zarobku.
Właśnie utracone dzieciństwo – zdaniem komentatorów – tłumaczy, dlaczego piosenkarz zachowywał się, mimo upływu lat, coraz bardziej jak „wieczne dziecko”, współczesny Piotruś Pan i otaczał się małymi chłopcami w swej rezydencji Neverland w Kalifornii.
Donald Trump zwrócił uwagę, że Jackson „bardzo się zmienił w ostatnich latach” – po procesie, w którym był oskarżony o pedofilię – i skrytykował jego otoczenie za pogłębianie jego uzależnienia od leków. „Miał okropnych lekarzy, którzy robili straszne rzeczy” – powiedział.
Z upływem czasu artystyczne dokonania Jacksona całkowicie zepchną na drugi plan żywą dziś pamięć o kontrowersjach z ostatnich kilkunastu lat – oskarżeniach o molestowanie nieletnich, dziwactwach i słabościach gwiazdora, takich jak zmiana wyglądu twarzy, wybielenie skóry, zażywanie narkotyków i zamykanie się w „komorze odmładzającej”. Na stałe w pamięci pozostanie jego muzyka.
Mimo to po śmierci gwiazdora systematycznie nadchodziły informacje o prowadzonym w Los Angeles dochodzeniu związanym ze śmiercią „króla popu”. Agenci FBI, DEA oraz biura prokuratora przeszukali gabinety doktora Conrada Murray'a w Las Vegas oraz w Houston. Doktorowi nie postawiono żadnych zarzutów, ale twierdzi się, że mógł podać piosenkarzowi bardzo silny lek znieczulający, używany wyłącznie w szpitalach, który spowodował śmierć artysty. Ogłoszenie wyników autopsji piosenkarza ma nastąpić w pierwszym tygodniu sierpnia.
Po wzruszającej uroczystości w Los Angeles, podczas której żegnano Jacksona przez cały miesiąc nadchodziły także rozmaite informacje dotyczące nienormalnych stosunków panujących w rodzinie artysty. Dramatyczne wysiłki zmierzające do ratowania piosenkarza podejmowała jego siostra Janet. La Toya z kolei powiedziała wprost, że jej brat został zamordowany. Bracia i matka nie pozwalali jednak na wtrącanie się słynnych sióstr do spraw Michaela. Śledztwo nie jest zakończone, jednak prawnicy komentujący sprawę wątpią, aby komukolwiek postawiono zarzuty, zaś dochodzenie skończyło się skierowaniem aktu oskarżenia do sądu przeciw konkretnym ludziom, na przykład lekarzom piosenkarza, o kochanej rodzince nawet nie wspominając.
Śmierć Michaela Jacksona i wszystko, co wiązało się z dramatem gwiazdora przyćmiło inne wydarzenia. Tymczasem nim się obejrzeliśmy minęło pierwsze pół roku prezydentury Baracka Obamy. Dobiegł końca miodowy miesiąc prezydenta, znacznie wydłużony w mediach. Pewnie w amerykańskiej telewizji trwałby on jeszcze długo, gdyby nie coraz wyraźniejsze zdenerwowanie opinii publicznej. Niemal dokładnie w sześć miesięcy po objęciu urzędowania notowania prezydenta po raz pierwszy spadły poniżej magicznej liczby 50% poparcia. Prezydent stracił także większość dla swojego sztandarowego pomysłu z czasów kampanii wyborczej, czyli obietnicy wprowadzenia programu powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych. Ekipa Obamy dostała wyraźnej zadyszki. I w momencie rozpoczęcia wakacji w Kongresie nie wiedziała, jak złapać oddech.
Wiadomo, że najważniejsza jest ekonomia. Jeżeli działania Białego Domu przyczynią się wyraźnie do pokonania ekonomicznej zapaści, opinia publiczna prezydentowi wybaczy wszystkie inne niepowodzenia. Nic dziwnego, że prezydent bardzo pragnie sukcesu w tej dziedzinie. 28 lipca powiedział, że: „Stany Zjednoczone być może zaczynają dostrzegać koniec recesji”. - Rynek stoi na nogach, system finansowy nie znajduje się już na krawędzi upadku - powiedział Obama, podkreślając, że utrata miejsc pracy jest obecnie dwukrotnie wolniejsza niż przed sześcioma miesiącami, gdy objął funkcję prezydenta. To oświadczenie nie odpowiada jednak prawdzie. W czerwcu w USA ubyło 374 tysięcy stanowisk pracy. Miesiąc wcześniej nieco ponad 400 tysięcy. Spadek nie jest więc tak duży, jak twierdził prezydent.
Obama bronił też pomocy rządowej dla producentów samochodów: Chryslera i General Motors, mówiąc, że ich upadłość spowodowałyby spustoszenie w gospodarce. „Uratowaliśmy setki tysięcy miejsc pracy i spodziewamy się odzyskać te pieniądze” - powiedział prezydent USA.
Zaznaczył, że potrzeba czasu na całkowite odrestaurowanie gospodarki, lecz dał do zrozumienia, że nie ma wątpliwości, iż działania podjęte przez rząd przyczyniły się do powstrzymania spadku gospodarczego.
Patrząc na liczby rzeczywiście nie jest tak źle. W drugim kwartale dochód narodowy skurczył się „tylko” o 1%, zaś indeksy giełdowe odrabiają straty. Jednak dane statystyczne, giełdowe indeksy to jedno, a odczucia przeciętnych obywateli to drugie. O tym, że nie jest dobrze, przekonać się może każdy. Wystarczy pojechać choćby na bogate przedmieścia chicagowskiej aglomeracji, nie wspominając o Florydzie, Nevadzie czy Kalifornii, gdzie sytuacja jest znacznie gorsza.
Na przedmieściach Chicago stoi pełno drogich, zarastających chwastami domów. Niektórych pilnują policyjne samochody. Inne dawno zostały obrabowane. Z wykończonych pod klucz wspaniałych rezydencji złodzieje wynieśli, co tylko było możliwe: lodówki, pralki, inne domowe sprzęty. W dalszym ciągu rośnie ilość domów odbieranych przez banki. Banki – jak mówi Obama – może i wyszły z kryzysu, ale ludzie, którzy w tych bankach mają hipoteczne pożyczki w kryzysie tkwią po uszy i wielu z nich ma ogromne kłopoty ze spłatą kredytu. Wiele drobnych biznesów, nie tylko w branży budowlanej, przeżywa ciężkie chwile. Właściciele, jak i pracownicy z niepokojem patrzą w przyszłość. Martwi ich perspektywa podniesienia podatków i systematycznie rosnący dług publiczny Stanów Zjednoczonych. Zdają sobie sprawę, że prędzej czy później przyjdzie im za to zapłacić. Mało przekonują ich uczone wywody ekonomistów dowodzących, że dzięki ustawie stymulującej spadek dochodu narodowego wynosi tylko 1%, a bez niej mogłoby to być nawet 4 czy 5 procent. Marna to pociecha, że jest źle, ale nie beznadziejnie.
To, że nie jest najlepiej i daleko do zakończenia kryzysu, widać w schroniskach dla bezdomnych. „Przychodzą dziewczyny z dziećmi albo chłopak i dziewczyna z bobasem” - mówił w telewizji CNN David, jeden z opiekunów schroniska CCNV na 2. ulicy w Waszyngtonie, 500 m od siedziby Kongresu (z 1350. łóżkami jest największe w kraju). „Takich rodzin jest na pewno dużo więcej, niż dwa, trzy lata temu. W ogóle przez ten kryzys trafia do nas więcej osób” - przekonywał David.
Notowania prezydenta mogły nieco poprawić ewentualne sukcesy na arenie międzynarodowej. Nie poprawiły, gdyż ich zabrakło. Prezydent, jak i jego partia, szli do wyborów z hasłem wycofania wojsk z Iraku. W Iraku nadal tkwimy, a wojska mają zostać wycofane dopiero w sierpniu 2010 roku, a więc dokładnie za rok. I to nie wszystkie. Pozostanie tam po tej dacie około 50 tysięcy żołnierzy. Zmniejszenie liczebności wojsk w Iraku nie dla wszystkich ludzi w mundurach oznaczać będzie powrót do domu. Systematycznie rośnie ilość żołnierzy w Afganistanie, gdzie wojska NATO ugrzęzły, jak przed laty Rosjanie. Prawdopodobnie pozostaniemy w tym kraju przez długie lata, bez widoku na korzystne rozstrzygnięcie. O kosztach operacji już nawet nie wspominam, ale odbije się to na każdej amerykańskiej kieszeni.
Dodatkowo Korea Północna bezkarnie przeprowadziła próbę jądrową oraz testowała rakiety dalekiego i średniego zasięgu. W Iranie stłumiono wolnościowe protesty. Jedynie z Rosją osiągnięto porozumienie w dziedzinie ograniczenia ilości głowic nuklearnych, ale – jak wszystko na to wskazuje – kosztem tarczy antyrakietowej. Humorów nie poprawiło uwolnienie dwóch amerykańskich dziennikarek zwolnionych po misji Billa Clintona z północnokoreańskiego obozu. Dziewczyny zatrzymano pod pozorem nielegalnego przekroczenia granicy.
Problemy powstały także z przyjęciem przez Kongres ustawy wprowadzającej system powszechnych ubezpieczeń medycznych. Początkowo prezydent naciskał, aby ustawodawcy zakończyli prace przed rozpoczęciem wakacyjnej przerwy. Wzywał do tego jeszcze w czasie lipcowej konferencji prasowej. Okazało się to jednak niemożliwe i jeśli prace zakończone zostaną do końca roku, administracja będzie skakała ze szczęścia.
Notowań prezydenta nie poprawiła także mini afera związana z zatrzymaniem profesora Harvardu Henry'ego Gatesa. Gates, któremu puściły nerwy został zatrzymany, gdy po powrocie z zagranicznej podróży mocował się z zamkiem we własnym domu. Policja przyjechała wezwana przez sąsiadkę, która sądziła, że ktoś usiłuje się włamać do domu. Gates pewnie nawymyślał policjantowi. Prezydent zaś aresztowanie awanturującego się naukowca uznał za akt rasizmu. Obaj panowie, Gates i policjant, spotkali się potem na piwie w Białym Domu. Rozmowa podobno była konstruktywna.
Notowania polityków pogorszyła kolejna afera korupcyjna w USA. 23 lipca poinformowano, że aresztowano 40 osób, w tym polityków, urzędników, a nawet rabinów. To efekt wielkiej antykorupcyjnej operacji FBI. 300. agentów federalnych weszło do domów i mieszkań w Nowym Jorku i New Jersey w efekcie dziesięcioletniego śledztwa ws. o korupcję i pranie brudnych pieniędzy.
Trzech burmistrzów oraz dwóch członków władz ustawodawczych ze stanu New Jersey jest wśród zatrzymanych. Prokuratura oświadczyła, że zatrzymania to efekt „dwutorowego” dochodzenia.
Prokurator Ralph Marra powiedział, że oskarżonych w sprawie o korupcję jest 29., zaś dalszych 15. jest oskarżanych o międzynarodowe pranie brudnych pieniędzy. Pośród zatrzymanych pod tym zarzutem jest czterech rabinów i ich współpracownicy. Prokuratura zarzuca jednemu z podejrzanych prowadzenie handlu nerkami od dawców z Izraela przez równe 10 lat. Według medialnych przecieków mężczyzna kupował nerki po 10 tysięcy dolarów, a następnie sprzedawał je za nawet 160 tysięcy. Zatrzymano także trzech burmistrzów i wielu polityków lokalnego szczebla. Prokuratura twierdzi, że śledztwo jest rozwojowe i należy się spodziewać kolejnych zatrzymań.
Adam Michnik postulował kiedyś napisanie „dziejów ludzkiej głupoty”. To dobry pomysł, a w Stanach Zjednoczonych dzieło liczyłoby pewnie setki tomów. Często nie zdajemy sobie sprawy jak nieodpowiedzialnymi działaniami możemy wpłynąć na środowisko. W trakcie wakacji w bolesny sposób przekonano się o tym na Florydzie. Stan postawiony został na nogi po tym jak dwuletnia dziewczynka została uduszona w swoim łóżeczku przez pytona, który uciekł z terrarium. Nagłośniony przez media dramat zmusił władze do reakcji. Lokalne władze i politycy z Florydy publicznie zwracali uwagę na problem 100 do 150 tysięcy pytonów, które w sposób niekontrolowany mnożą się na bagnach Parku Narodowego Everglades.
Ważące do 90. kilogramów i mierzące nawet 8 metrów długości pytony birmańskie, najpopularniejsza odmiana z występujących na Florydzie, potrafią upolować zwierzę wielkości jelenia.
- Jest tylko kwestią czasu zanim te pytony zaczną „składać wizyty” w domach mieszkańców - alarmował w mediach demokratyczny senator Bill Nelson. Pochodzące z Afryki lub południowo-wschodniej Azji pytony są na Florydzie intruzami, które nie mają w środowisku żadnego naturalnego przeciwnika, mogącego ograniczyć ich ekspansję. Mieszkańcy słonecznego stanu za niekontrolowany rozrost terytorium drapieżników winią ich właścicieli, którzy popchnięci modą, kupują zwierzęta, a potem wypuszczają na wolność, gdy im się znudzą.
Inni problemu doszukują się w huraganie Andrew. Żywioł zniszczył zoo i sklepy zoologiczne w 1992 roku, tym samym dając wolność wielu zwierzętom. Eksperci obawiają się, że jeśli władze nie podejmą szybko kroków, ogromna populacja pytonów wpłynie na środowisko, dosłownie wyjadając wszystkie małe ssaki, ptaki i gady.
Gubernator Florydy Charlie Crist w zeszłym tygodniu wyraził zgodę na rozpoczęcie polowania na pytony dla grupy kilku łowców.
W minionym miesiącu wydarzyło się jeszcze mnóstwo ważnych i dramatycznych wydarzeń. Nie sposób wspomnieć o wszystkich. Skończymy jednak także przypominając osobę, która odeszła od nas w ciągu wakacji.
Odeszła legenda amerykańskiego dziennikarstwa, prezenter wiadomości Walter Cronkite, znany jako „najbardziej zaufany człowiek w Ameryce”. Cronkite zmarł w swym domu w Nowym Jorku po długiej chorobie. Kilka tygodni temu jego rodzina poinformowała, że dziennikarz od lat cierpiał na chorobę naczyniową mózgu.
Swą karierę dziennikarską Cronkite rozpoczynał w latach 50. XX wieku. Sławę zdobył prowadząc w latach 1962-1981 wiadomości dla CBS i czyniąc z nich najchętniej oglądany w USA telewizyjny program informacyjny. Do ekranu potrafił przyciągnąć miliony widzów.
Relacjonował zamach na prezydenta Kennedy'ego, lądowanie misji Apollo na Księżycu czy wojnę w Wietnamie. Jego przekonujące komentarze często miały równie wielki wpływ na opinię publiczną, co same wydarzenia.
- Tak właśnie jest - zwykł kończyć swoje wystąpienia przed kamerą.